menu-iconlogo
logo

AF 2

logo
Letras
Nienawiść jest królową, gniew królem, dzieckiem zły zamiar

Chcesz to pytaj życia czy jesteś do odjebania

Nienawiść jest królową dla mnie, ojcem gniew

Ich dzieckiem jest ten skład i na ośce ma AF

To nie działa jak w tym nie utoniesz, wybierz doznania

Trochę płytsze niż bagna jakie rodzi Louisiana

Wybierz miłość, empatię, współczucie i piękno

Wybierz niunię, kolację i kulturę jak większość

Zostaw dla nas jazdy z diabłem, w tym jesteśmy dobrzy

Zanim strącimy mu diadem wpierdolimy w krzaczek pokrzyw

Musisz przestać się identyfikować z rapem od nas

To zło jest dobre dla nas, ty możesz mu podpaść

Przestrzegam lojalnie i jowialnie jak ziom stąd

Jak to już pierdolnie wolisz mieć Joannę pod kołdrą

I ciepłą grzankę jakby nie stało się nic

No to nic się nie stało, bo to nie ty - to my

Jesteśmy tobą kiedy klepniesz ją w dupę za bardzo

Ją zaboli a ci stoi, jesteśmy tą satysfakcją

Jak komuś wpierdolisz, ta, to też my

Schlany szczasz na radiowozy to Bons, Laik i Pete

Myślisz "Zamknij Ryj" o swoim dziecku "Bo cię rozniosę"

To myślimy my, tylko twoim głosem

Jak na kwasie wjechał Slayer i cię wieźli do szpitala

To dalej my, tylko, że na ich gitarach

I jeżeli jakoś czujesz, że widziałbyś tu siebie

Pozwól, że cię rozczaruję, to my, chory pojebie

Gramy w scrabble koścmi zwłok, inne tak nie brzęczą

Kiedyś zamienią się w złoto ale nigdy nie spieniężą

Ten ich ostry bok odciął nas dawno od szczęścią

I sztos, bo od dawna nie ma tu dla niego miejsca

Gramy w scrabble koścmi zwłok, inne tak nie brzęczą

Kiedyś zamienią się w złoto ale nigdy nie spieniężą

Ten ich ostry bok odciął nas dawno od szczęścią

I sztos, bo od dawna nie ma tu dla niego miejsca

Amen

Na imię miał gniew, od zawsze stał przy mnie jak pies

Kiedy dochodził do głosu lał w pizdę za trzech

Przez niego parę osób dziś jest na nie

I to przykre, gdy kończyliśmy zwykle na dnie

Spotkał wódkę, z nią miał córkę - depresję

I to kurwa były jaja, gdy zjawiała się w mieście

Wiesz, pytała: "chcesz kreskę?" Sypała dwie większe

Aż przychodziły jej kumpele - pretensje

Jedna miała typa, nie wiem - chyba zjazd miał ksywę

A z nim moralniak tu się zawsze kurwa zjawiał migiem

Paranoja nie wracała, chyba, że znów chlała tydzień

To na ostatni dzień sprawdzała tylko jak nam idzie

Spokój to olał, rozum przestał nawet walczyć z nimi

Zdrowie dawało znaki, że ma kurwa słaby feeling

Miłości nie ma w tym, odeszła jeszcze zanim pili

Być może zazdrość jej kazała spławić szczyli (Wiesz)

Tacy byli, lubiliśmy smród tak samo

I mieliśmy w chuju gdy się towarzystwo znów zaśmiało

Kiedy bezsilność szeptała do ucha "Sayo"

Zabrakło odwagi tylko żeby kurwa pójść na całość

Oni są tu jak rodzina dla mnie, wypierdalaj od nich

Gdybym ich nie spotkał wtedy to bym dziś nie składał zwrotki

Pokochałem ból jak brata, nawet ten jebany gniew

Jak do mnie wpada zawsze witam go i zaczynamy spektakl

AF to twoje chore jazdy gdy się schlejesz

Jak coś winę zrzucaj na nas kiedy tylko wytrzeźwiejesz

To rzyganie z dziesiątego na parapet tych spod czwórki

Sranie im na wycieraczkę, wszystko, żeby tylko wkurwić

Kiedy reza łeb ci dupa, albo typ się coś tam spina

Mówisz "nara, kurwa, co za debil" i się stąd zawijasz

Walisz browar albo ćwiartkę, ważne, że wali na łeb

Wiesz, że tak to się zaczyna a nazywa się AF

Zrzuć winy na nas a jak ktoś spyta o powód

To powiedz, że dla jaj i że zrobiłbyś to znowu

AF to kamień którym wypierdalasz okna

Kij, którym walisz w cymbał typa który chciał cię okraść

Taki los nasz, najgorsi od kurwa zawsze

Wsadź se w pizde złote płyty, wolę wypić z fanem flaszkę

I jak powie mi, że kuma jak to jest być Almost Famous

Piję za tych pojebańców co są ze mną