menu-iconlogo
logo

Jak u siebie ( RapStageTour 2023 )

logo
Letras
Jak miałem piętnaście lat, ziomek w szerokich spodniach zabrał mnie na Hip-Hop bibę

W ciemnej spelunie stoi typek z piwem, i do majka pluje na bit

A gromada typów na ławkach banią wtóruje mu w rytm, myślę "muszę być nim!"

Ten jeden moment zdefiniował całe moje życie, znasz moją ksywę

Wciąż czuję ciary, kiedy wjeżdżam se Triolą w bit, ej

Flow wypierdala main w maliny pod osłoną zimnej

Nocy, potem go szamię jak malinowy cheesecake

Przy mnie na tracku są jak z tatą na rowerku

Moja bania pracuje szybko jak po Adidasie na lusterku

To V, bez koki, lame oczy jak pięć złotych

Widzi już, że mylnie mnie uogólnił, tak jak stereotyp

Wychodzę od terapeutki, o dwie stówy lżejszy

Trochę wczorajszy, ale w chuj bardziej jutrzejszy

Nie pierwszy i nie ostatni, co znalazł się w dziwnym miejscu

Nie znam się na lewitacji, ale coś wisi w powietrzu

(Oh my god, oh my god)

(Oh my god, oh my god)

Otwieram oczy, nowe kroki, byle nie odpuścić

To w sumie tyle, jeśli chodzi o pobudki

Moje konto jak reszta, ciągle przybywa trochę nowych zer

Czytam te ksera, jakbym w oczach nosił OCR

Wiem, co nadejdzie, to jak Wielki Czwartek

Choć to gówno nie jest nawet takiej rezurekcji warte

Gram ze swoimi, bo z nimi wcale nie muszę

Od chowanego w sejfach, do ciuciubabki z fiskusem

Je touche de bois - powiedz całej grze

Że to, co rodzą w bólach, ja wykluwam z Fabergé

Więc kochaj, póki masz mnie, bo jutro mogę się okazać głupim żartem

I tylko przykro by Ci było znów przypadkiem

Nie wierzę w ludzi, w cuda, kurwa, wróżby z ciastek

Przynajmniej nikt nie zrobi krzywdy już mi bardziej

Ostatni szlug smakuje zawsze jakoś lepiej

Znam już tę scenę prawie tak, jak własną kieszeń

W kieszeni drobne, w drugiej pewnie mam woreczek

Żeby przeczekać jakoś jesień

W każdym mieście jak u siebie, mam przed sobą las rąk

Zawsze, gdy na scenie w weekend zdzieram gardło

Inaczej nie umiem, nie zawsze było łatwo, bywa, że się zgubię

Nie patrzę w tył, co za mną i lecę dziś z tłumem

(Lecę, lecę, lecę, lecę)

Lecę dziś z tłumem

(Lecę, lecę, lecę, lecę)

Lecę dziś z tłumem

Wciąż lecę nieuchwytnie poza radarami, B-2

Patentów setka, chociaż umniejszany jak Nikola Tesla

Wokół rój konkurentów, a jednak znikoma presja

Po latach znów pozamiatam, przywrócę stary porządek

Jeżeli rap gra to szmata, jak Harry ją biorę na miotłę

Powracam na stare śmieci, z plastiku zrobić recykling

Spróbować dla niej coś stworzyć, nie tylko zrobić jej cycki

Cały czas ćwiczę rylec, jeszcze przyjdzie czas, by rzeźbić

Odemknąć znów zakute łby, hejterom zamknąć gęby

Pośród popiołów znów wykrzeszę z siebie choćby iskrę

Wygram z nihilizmem, jak? Nie wiem, ale coś wymyślę

Podkręcone wersy, nie wiedzą jak to odebrać, Iga

Ze mną sprawiedliwi, choć ostatni, to jest pierwsza liga

Jestem poprzeczką wysoką, sam, a pode mną tłuszcza

Ale dobrze mi ze sobą, więc nigdy się nie opuszczam (Biszu)

Pękła połówka na łeb, nim weszliśmy na scenę

Przez tremę weszła mi dopiero gdzieś przed trzecim numerem

Od BHZ przeszedłem drogę do siebie

Gdy chcą dziś starego mnie, o kogo chodzi sam nie wiem

Jak w Existenz, tułam się wiecznie między scenami

I gram swój set, bo w udawaniu jestem do bani

Patrzę na resztę, co wygląda jak pusta półka z cenami

Wierzyć w ich szczerość, to jak ufać Konami

Marzyłem o byciu wydanym, po dekadzie w podziemiu

Na Barabaszy wydanych spoglądałem jak Jezus

Na mnie wydano tylko wyrok i wysłano mnie w czeluść

Wydałem tam ostatni dech i dziś wydaję jak krezus

Pokłady bólu i gniewu przekułem w sukces

Gdy Ty się czułeś królem, bo lałeś z pustego w próżne

Ja na swój pomnik wybrałem najtwardsze kruszce

O Twoim wczorajszym gównie dziś nawet nie szumią muszle

W każdym mieście jak u siebie, mam przed sobą las rąk

Zawsze, gdy na scenie w weekend zdzieram gardło

Inaczej nie umiem, nie zawsze było łatwo, bywa, że się zgubię

Nie patrzę w tył, co za mną i lecę dziś z tłumem

(Lecę, lecę, lecę, lecę)

Lecę dziś z tłumem

(Lecę, lecę, lecę, lecę)

Lecę dziś z tłumem