menu-iconlogo
logo

Butterfly (Prequel)

logo
Letras
Lato było tak gorące, jak gorące jest piekło

Mimo, że Lubelszczyzna to nie południe Włoch

Starzy rolnicy mówili, że jak jeszcze coś nie zwiędło

To albo zaraz zwiędnie, albo zamieni się w proch

Sobotnia noc, dyskoteka w środku pola

Popegeerowska buda zamieniona w wielki klub

Na niebie reflektory, tańce, hulanka, swawola

W tą lipcową noc przyszło z półtora tysiąca głów

Minęli tłum wchodząc od razu do auta

Nie chcieli, żeby na jaw wypłynął ich mały sekret

Ona i on zakonspirowana randka

Moment po tym, jak ruszyli, licznik wyświetlał setkę

Miał srebrne BMW, 5.0 na kablu

Był szefem bramki w klubie, nikt w twarz by mu nie napluł

Doświadczony w bojach uczestnik wielu awantur

Lecz gdy się poznali zawirował cały świat mu

DJ w radiu mówił, że za moment północ

Chwilę później Markowski pytał Jolki czy pamięta

Tomek miał ciężką nogę, ryczał diesel turbo

Dziewczyna nerwowo ściskała fotel na zakrętach

Minęli cmentarz i kościół w jednej z mieścin

Jadąc czym prędzej w potajemne miejsce spotkań

Patrzył ukradkiem na jej nogi i piersi

Czując narastające ciepło poniżej żołądka

W okolicznych wioskach mówili, że po zmierzchu

Było tak duszno jakbyś oddychał smołą

Psy szczekały całą noc, coś wisiało w powietrzu

I nawet księżyc przybrał niezdrowy, trupi kolor

Pędzili szosą, las był coraz bardziej gęsty

Zostawili dawno w tyle ostatnie domostwo

On starał się być zimny, nie pokazał, że się stęsknił

Nie chciał, żeby pomyślała, że go za bardzo poniosło

Podobno nie istnieje miłość bez bólu

Ona też się zakochała, co wzbudzało w niej strach

A mamusia mówiła, "Tylko pamiętaj córuś

Z łóżka do serduszka jest bardzo krótki szlak"

Jej matkę zabrał rak jakieś pół roku wcześniej

Nie ma i nie chciała mieć kontaktu z ojcem

Odszedł jak była mała, podobno mieszka w Niemczech

Został po nim dług i garść gorzkich wspomnień

Z Tomkiem się poznała w klubie na którejś z imprez

Działali na siebie jak zapałki na dziecko

Mimo, że był żonaty i z początku było dziwnie

To każda chwila rozłąki ciągnęła się wieczność

Skręcili w leśną ścieżkę między drzewami

Gdybyś nie był stąd, pewnie byś nie zauważył dróżki

Minęli stary szlaban, który zresztą był zerwany

Informacja o zakazie wjazdu na teren puszczy

Schowani przed ludźmi, przed oceniającym wzrokiem

Sam wiesz, że większość z nich to zwykli zdrajcy

Chwilę się toczyli przez wyboistą drogę

A na lusterku Wunderbaum radośnie tańczył

Gałęzie jak macki oplatały karoserię

Zarośla w milczeniu zamykały się za nimi

Jakby gąszcz chciał ich wciągnąć w swoją czarną głębię

Wchłaniając auto w swój żyjący labirynt

Na finisz dojechali kwadrans po dwunastej

Niewielka polanka ukryta pośród drzew

I zamiast tak po prostu zabawić się rubasznie

Zastygli w pocałunku tak gorącym, jak krew

Wnet rzucili się na siebie pchani pożądaniem

Bez żadnej gry wstępnej, bez zbędnych rozmów

W gęstwinie odbywał się ich miłosny taniec

Spletli się jak węże na lasce Heroldów

W ogniu namiętności, w wirze dzikich uczuć

Ukryci przed światem nie myśleli czym jest wstyd

Ona podciągnęła kieckę, on nie ściągnął nawet butów

Aby po kilku chwilach razem osiągnąć szczyt

Każde z nich czekało na ten moment

Próbując złapać oddech leżeli tak we dwoje

Chwyciła go za rękę i powiedziała

"Tomek, będziesz musiał w końcu powiedzieć o nas żonie"

Podciągnął spodnie, w milczeniu wyszedł z auta

Od razu uderzył w niego gorący podmuch

Nerwy zagotowały się w nim niczym magma

I czuł, że szykuje się jedna z cięższych rozmów

"Odpuść", rzucił pod nosem jak do niego przyszła

Stał oparty o maskę, światła padały na las

"Mam już dość", powiedziała, "Ciągle czuję się jak dziwka"

Krótka wymiana zdań zamieniła się we wrzask

"Noż kurwa mać", wyrzucił z siebie nagle

Cały się napiął niczym cięciwa łuku

"Wiesz, że mam rodzinę i to nie jest takie łatwe

Powiedziałem, że nie możesz już przychodzić do klubu"

Bez ruchu stała obserwując jak się miotał

Odgarnęła włosy i puściła mu kontrę

"Może w końcu się zamkniesz i dasz mi dojść do słowa

Nie przyjechałam tutaj byś darł na mnie mordę

Nie jestem Twoją cowgirl jak te barowe kurwy

Jak te szmaty, które rżną twoi głupi kumple"

Kiedy podeszła bliżej on jakby się skurczył

A przekleństwa z jej ust zaczęły się sypać hurtem

Ich kłótnie były tak dzikie, jak namiętność

Choć nie przyzna tego nikt to każdy z nich ma rację

On oprócz żony miał przecież jeszcze dziecko

Dlatego ta sytuacja siedziała w nim jak bagnet

Zabawne, że życie czasem płata nam figle

A amor chyba tak dla jaj strzela na oślep

Bo choć bardzo by chcieli to problem sam nie zniknie

A wypowiadane słowa ranią tak głęboko, jak ostrze

"Żałosne", wycedził przez zaciśnięte zęby

A wyraz zakłopotania na jego twarzy znikł

Chyba coś w nim pękło, bo puściły mu nerwy

I dodał, że oprócz niego nie został jej nikt

Ucięła w mig, oczy nabiegły łzami

To nie był pierwszy raz, gdy sprawił jej spory ból

Chciał to wycofać, lecz po prostu zamilkł

I tylko ją przytulił żałując swoich słów

"Czemu znów mnie ranisz?", powiedziała płacząc

Mówisz do mnie jakbyś był zwykłym gnojem

"Motylku, przepraszam, te słowa nic nie znaczą"

Czuł na swoich plecach jej rozedrgane dłonie

Mówił tak do niej przez tatuaż na karku

Maleńki motylek spleciony z kilku kresek

Zawsze świeże związki to emocjonalny parkour

Dłuższą chwilę stali milcząc przytuleni w lesie

Nagle reset, światła i radio w aucie zgasły

W moment było ciemniej niż w morskiej otchłani

"To pewnie akumulator", rzucił trzymając się maski

Po omacku wszedł do auta i spróbował odpalić

Zero, wszystko na nic, nawet najmniejszej iskry

Z samochodu dochodziły odgłosy szperania

Poirytowany Tomek szukał zapalniczki

Bo jego telefon jak na złość też nie działał

"Jebana bateria", pod nosem wycedził

Chwycił jej torebkę, żeby wynurać smartfon

Co jest grane, jej komórka też przestała świecić

I nawet rozbawiony, w zrezygnowaniu parsknął

"Jak to nie działa? Uwierzyć w to nie mogę

Naprawdę ktoś rzucił na nas klątwę dziś kochana"

Wrócił do niej oświetlając zapaliczką drogę

"Najwyraźniej zostaniemy w tych zaroślach do rana"

Milczała, on czuł, że ma przepocony t-shirt

Przynajmniej w tym zaduchu nie będzie im chłodno

Już chciała coś powiedzieć, gdy nagle przerwał ciszę

"Dochodzący z krzaków nieokreślony odgłos"

"Kto to?", rzuciła, ale bramkarz już się spiął

"Skończ te podchody jak nie chcesz wyłapać w twarz"

Trzymając zapalniczkę do przodu wysunął dłoń

A kilka metrów przed nim lekko poruszył się krzak

"Strach cię obleciał?", mężczyzna wszedł w zarośla

Ona syknęła, "Uważaj, może to dzik"

Z lekkim niepokojem śledziła wzrokiem Tomka

Wtem światło zgasło i dobiegł ją głuchy krzyk

Zrobiła krok w tył, stanęła jak kołek

Wokół idealna cisza, słyszała własny oddech

Żadnych dźwięków, nic, zero leśnych stworzeń

I dopiero poczuła, że ma plecy całe mokre

"Tomek, to jest podłe!", przerwała martwą ciszę

Jej głos drżał, a strach ściskał gardło

Chciała coś jeszcze dodać, ale wybuchła krzykiem

Bo ni stąd, ni zowąd nagle odpaliło auto

Radio szalało, jakby żyło własnym życiem

Z głośników wydobywały się dziwne dźwięki

Jelita w jej brzuchu się ścisnęły jak stryczek

A jedyne co słyszała w swojej głowie to biegnij

Nie wzięła torebki, szybko minęła samochód

Pędziła przez krzaki pchana pierwotnym lękiem

Gęste zarośla spowalniały pęd galopu

Wiedziała tylko, że w stronę głównej szosy biegnie

Metr za metrem przedzierała się przez chaszcze

W kierunku przyjazdu stara się trzymać dukt tu

Mimo, że się zasłania, krzaki drapały twarz jej

A wołanie o pomoc nie dało żadnego skutku

Wzmożona praca mózgu, adrenalinowy skok

Jakiś zwierzęcy instynkt pchał dziewczynę przed siebie

W którymś momencie boleśnie przetarła sobie bok

Kiedy o mały włos się nie roztrzaskała na drzewie

Nie wiem jak długo gnała, ile można tak pędzić

Ile można biec przez las po ciemku, na szagę

Zdyszana, przestraszona, pocięta od gałęzi

Ciągle czuła, że coś za sekundę chwyci ją za ramię

Naprawdę w powietrzu była jakaś dziwna aura

Lecz ona do przodu parła, znieczulona przez strach

Chyba w oddali widziała światła jakiegoś auta

Przecież gdzieś musi się skończyć ten przeklęty las

Nagle trach, potknęła się o korzeń lub pieniek

Prawą ręką zdążyła zasłonić sobie twarz

Drugą wyciąga przed siebie i ciężko pada na ziemię

Czując w przedramieniu porażający trzask

Wstań i biegnij, krzycz na całe gardło

Gdzieś w pobliżu jest szosa, bo widziałaś samochód

Pod lasem niedaleko stoi jakieś gospodarstwo

Tam na pewno będzie ktoś, kto będzie mógł ci pomóc

Pędziła w popłochu podtrzymując lewą rękę

Mimo niezliczonych ran przed siebie wciąż parła

Na utwardzonej glebie czuła się znacznie pewniej

Gdy niespodziewanie spadł na nią z góry snop światła

Stopklatka, nie wierzyła oczom

Zasłoniła się oświetlona zimnym blaskiem

Coś znad drzew świeciło niczym w tunelu pociąg

Zastygła mrużąc ślepia jakby miała jaskrę

Zdrętwiały jej palce, następnie nogi, ręce

Chciała biec, lecz nie mogła oderwać od ziemi pięt

Parsknęła tylko śliną przez zaciśniętą szczękę

A światłu zaczął towarzyszyć pulsujący dźwięk

Wibrujący tembr niczym mechaniczna mantra

W dziewczynie przerażenie rosło jak tasiemiec

Ma wrażenie, że się chyba zbliża w stronę światła

Nawet nie wiedziała, kiedy uniosła się nad ziemię

Zapewne nigdy w życiu nie czuła się tak lekko

Sztywna niczym posąg dryfowała ponad las

W jej umyśle dziki strach zamieniał się w szaleństwo

Aż nad koronami drzew ją wchłonął zimny blask

Butterfly (Prequel) de Słoń - Letras y Covers